W ubiegłym roku opisywałem
 weekendowy wyjazd do Wiednia. Wówczas podróżowałem z firmą PolskiBus. 
Tegoroczna majówka również była bardzo długa, więc sprzyjała wyjazdom. Z
 żoną wykorzystaliśmy ten fakt i wyruszyliśmy do Lwowa. Zdecydowaliśmy 
się na nocny autobus firmy Wencel-Tourist z Krakowa.
Na stronie internetowej przewoźnika 
widnieje informacja, że na rynku turystycznym istnieje on już od 1992 
roku. Obsługuje obecnie trzy regularne linie autobusowe, wszystkie na 
Ukrainę. Czasowo zawieszona relacja Zakopane – Lublin – Kijów oraz 
czynne z Częstochowy do Lwowa przez Kielce i Tarnobrzeg (odjazdy dwa 
razy w tygodniu) i z Krakowa do Lwowa przez Tarnów. Ta ostatnia 
najpopularniejsza – odjazdy codziennie. Kraków (21:50) – Tarnów (23:15) –
 Lwów (6:00 wg czasu ukraińskiego) i powrót Lwów (22:00 wg czasu 
ukraińskiego) – Tarnów (4:30) – Kraków (6:00).
Wyjeżdżaiśmy z Krakowa w niedzielę, 29 
kwietnia.  Bez względu na dzień rozpoczęcia podróży i czas 
przedsprzedaży, cena biletu była taka sama, czyli 110 zł. W porównaniu z
 ofertą popularnych linii autobusowych Eurolines to droższa oferta (tam 
tylko 95 złotych), ale czasowo korzystniejsza i codzienna, więc terminu 
podróży nie musięliśmy dostosowywać do rozkładu jazdy. Odjazd z 
Regionalnego Dworca Autobusowego, górna płyta. Autobus przyjechał już 
około 21:20. Spodziewałem się któregoś z przedstawionych na stronie 
Wencel-Tourist pojazdów (np. Bova Futura, Autosan A404T), a przyjechał 
zupełnie inny model, w dodatku na ukraińskiej rejestracji. Przyznam, że 
był to dla mnie mały szok, bo przecież bilety kupowałem u polskiego 
przewoźnika, a nie u ukraińskiego. Klasa autobusu była jednak 
odpowiednia – to EOS 233. Wnętrze przyjemne, wygodne. Miejsc siedzących 
63. Co najważniejsze, fotele były odpowiednio oddalone od siebie, więc 
przestrzeń  na nogi była duża. Całkowite przeciwieństwo taboru 
PolskiegoBusa, gdzie upchano maksymalną ilość siedzeń, nie zważając na 
komfort pasażerów. Wspomniany wygodny EOS należał do firmy East West 
Eurolines. To duży ukraiński przewoźnik. Jego autokary docierają także 
do innych polskich miast (np. Warszawa, Łódź, Wrocław) oraz kursują na 
trasach wewnątrz Ukrainy. Łatwo je rozpoznać, bo są białe z dużą, żółtą 
nazwą firmy.
Ukraiński
 EOS 233 z East West Eurolines podstawiony na górnej płycie Regionalnego
 Dworca Autobusowego w Krakowie. Marka EOS należy do firmy Van Hool, o 
czym przypomina logo na przodzie pojazdu.
Minusem krakowskiego Regionalnego Dworca
 Autobusowego jest plaga kradzieży. Złodzieje krążą obok autobusów, 
udając ich pasażerów. Wchodzą na chwilę do pojazdu, przekładają bagaże w
 luku bagażowym. W ten sposób zyskują zaufanie pasażerów i obsługi. Na 
krótko przed odjazdem wyjmują torbę z bagażnika i dyskretnie oddalają 
się z nią. Sprawę ostatnio mocno nagłaśniały lokalne media, a w jednej z
 konferencji organizowanych dla przewoźników brała udział policja, 
przedstawiając wówczas sposób działania przestępców. Ich ulubiona 
relacja to Kraków – Zakopane. Pod wpływem tych informacji obowiązkowo 
odstałem sporo czasu przy bagażach. Co ciekawe, ich bezpieczeństwa nie 
pilnował żaden inny pasażer. Sporadycznie zerkał na nie jeden z dwóch 
ukraińskich kierowców (żaden z nich nie był pod krawatem – nie pasowali 
do międzynarodowej trasy i EOS-a), ale generalnie były bez opieki.
O 21:50 nie ruszyliśmy. Wszystkie 
miejsca były zajęte, a kilka osób z wykupionymi biletami stało na 
korytarzu (Polaków było tylko ok. 10, reszta to Ukraińcy). Okazało się, 
że kierowcy wzięli „na łebka” dodatkowych pasażerów. Teraz dość 
nieelegancko ich wypraszali. Ci zaś (głównie kobiety) rozpaczali, bo 
ktoś np. jutro miał być w pracy. Było więc trochę zamieszania, ale w 
końcu ruszyliśmy. Tuż za dworcem jeszcze zatrzymaliśmy biorąc planowego 
dodatkowego pasażera, w dodatku dość nieświeżego (śmierdział). Przez 
jakiś czas siedział na schodach, a przed wjazdem na autostradę schował 
się w przedziale sypialnym (potem ujawnił się na granicy). Jedyny 
przystanek na trasie to Tarnów. W rozkładzie jazdy pisze, że autobus 
zatrzymuje się na placu przy dworcu kolejowym, w rzeczywistości był to 
dworzec PKS, na którym dosiadła się jedna osoba. I tak dotarliśmy do 
granicy – Korczowa. Dla osób przyzwyczajonych do przekraczania granic w 
strefie Schengen (czyli np. dla nas) było to dość ciekawe przeżycie. 
Dziwny był już sam fakt, że trzeba się zatrzymać, że są tam budynki, 
celnicy. Opuszczając Polskę w innych miejscach niekiedy nawet nie widać,
 że już jest się w innym państwie.
Do przejścia w Korczowej dotarliśmy 
około godziny 2:00. EOS zatrzymał się przed stanowiskiem odpraw i tam 
czekaliśmy na sygnał od pograniczników, że można podjechać. Trwało to 
ponad godzinę (przed nami odprawiany był inny autobus). W końcu 
ruszyliśmy i zaczęło się oglądanie autobusu, sprawdzanie zawartości 
bagażnika (bagaże były przekładane, ale nikt ich nie otwierał). Jeden z 
pracowników straży granicznej przeszedł przez autobus i zebrał 
paszporty. Potem nic się nie działo. Kiedy większość pasażerów zasnęła –
 pobudka, czyli pukanie do drzwi i celnik oddaje paszporty. Rozdał je 
jeden z kierowców. Wtedy już jechaliśmy, jednak niezbyt daleko – pod 
przejście ukraińskie. Tam schemat działania powtórzył się: czekanie, 
podjazd, zebranie paszportów. Kiedy dokumenty do nas wróciły, były 
bogatsze o ukraińską pieczątkę. Można było jechać dalej. Znów niezbyt 
daleko, do prawdziwej granicy światów – dojechaliśmy do zamkniętej 
bramy, za którą było już zupełnie inaczej niż u nas (podróż w czasie o 
20 – 30 lat wstecz). Ręcznie otworzył ją ukraiński pogranicznik i 
mogliśmy ruszyć w dalszą podróż. Było to około godziny 4:00, więc na 
granicy spędziliśmy blisko dwie godziny. Godzinę później byliśmy już w 
największym mieście dawnej Małopolski Wschodniej, czyli we Lwowie. 
Więcej informacji na temat tego niezwykłego miasta pojawi się już za 
jakiś czas. Będzie tramwajowo, trolejbusowo, kolejowo i autobusowo. 
Teraz wracam do podróży z firmą Wencel-Tourist, a dokładnie z ukraińskim
 East West Eurolines.
Dworzec Stryjski we Lwowie. Obok 
Neoplana pełna egzotyka, czyli ukraiński BAZ A148 (БАЗ А148). Nawet na 
Ukrainie nie jest to zbyt częsty widok. Komunikację lokalną obsługuje 
głównie znacznie mniejszy tabor.
 Na Dworcu Stryjskim przeważają małe 
Etalony, czyli BAZ-y A079 (БАЗ A079). To wersje lokalne, które poznamy 
po charakterystycznym pasiastym malowaniu. Wersje miejskie, czyli 
popularne marszrutki opuszczają fabrykę w żółtych barwach.
Wspomniany EOS 233 przywiózł nas na 
Dworzec Stryjski. Jest on położony na uboczu, w rejonie stadionu 
wybudowanego na Euro 2012. To jeden z kilku dworców autobusowych we 
Lwowie. Z tego samego miejsca wyznaczono kurs powrotny – o 22:00 czasu 
ukraińskiego (21:00 w Polsce). Wracaliśmy 3 maja. Na ukrainie trwały już
 święta wielkanocne, więc frekwencja była znacznie mniejsza. Jechało 
tylko 20 pasażerów. Mimo to podstawiono tego samego, 60-osobowego EOS-a 
233. Obok niego stała starsza Setra (także tego przewoźnika) w relacji 
Lwów – Przemyśl. Odjechało nią tylko kilka osób. Usiedliśmy w części 
przedniej i już po chwili zaczęły się niespodzianki. Ukraińcy, którzy 
kupili bilety w dworcowej kasie zaczęli nas przekonywać, że zajęliśmy 
ich miejsca, które są rzekomo numerowane. To oczywiście była bzdura, ale
 wywołała niepotrzebny stres. Nim ruszyliśmy, jeden z ukraińskich 
kierowców sprawdził paszporty swoich rodaków – czy wszyscy mają 
potrzebną na wjazd do Polski wizę. Około 23:30 (czyli 22:30 czasu 
polskiego) staliśmy przed granicą. Pół godziny później otwarto bramę i 
rozpoczęło się standardowe zbieranie paszportów, czyli zgodnie ze znanym
 już z wcześniejszego przejazdu schematem. Po kolejnych 30 minutach 
mieliśmy je z powrotem, bogatsi o pieczątkę wyjazdową. Podjechaliśmy pod
 polską granicę i znów czekanie (jaki sens ma to czekanie – przed nami 
nie było żadnego autobusu?). Dopiero 10 minut po północy (teraz już 
podaję nasz, polski czas) pozwolono nam wjechać na przejście. Tam mała 
niespodzianka – już nie realizuje się schematu. Do autobusu wsiadło 
trzech rozradowanych polskich celników (w tym jedna pani), którzy 
rozmawiając żartowali sobie na temat kontroli, którą zaraz przeprowadzą.
 Pewne teksty, czy nawet sposób zachowania nie powinny mieć miejsca. 
Celnicy jednak sobie folgowali zakładając, że w autobusie są tylko 
ukraińscy pasażerowie. Mocno zestresowanemu kierowcy kazano ruszyć. 
Podjechaliśmy do pobliskiego budynku, gdzie wszystkim kazano wysiąść, 
jednak bez bagaży. W owym budynku przeprowadzano kontrolę paszportową. 
Już po wejściu do niego było wiadomo, że jest tam toaleta. Tak w 
Korczowej Unia Europejska wita gości – smrodem z toalety. Plusem tej 
żenującej Polaka sytuacji był fakt, że toaleta była bezpłatna (po 
stronie ukraińskiej trzeba było zapłacić dwie hrywnie). W samej zaś 
toalecie (męskiej) ciekawostka: jedna kabina i aż cztery umywalki. 
Pisuarów brak.
Rozpoczęła się kontrola. Długa i 
męcząca. Przyznam, że jeszcze czegoś takiego nie widziałem. Każdy 
Ukrainiec był dokładnie sprawdzany: paszport, wiza, zaproszenie. Potem 
jeszcze wypytywanie: ile ma pieniędzy (proszę pokazać), gdzie będzie 
nocować i co robić, jeżeli przyjazd turystyczny, to należało pokazać 
jakieś potwierdzenie z hotelu. Okropne. Na szczęście w przypadku Polaków
 (aż 4 sztuki) wszystko poszło szybko – tylko okazanie paszportu. Tak 
samo było też w przypadku jednego Czecha. Naszym EOS-em podróżowała 
także para turystów z Izraela. W ich przypadku nasze służby celne były 
bardzo podejrzliwe. Okazało się, że do Ukrainy przylecieli samolotem, a 
to przecież niezgodne z ogólno przyjętym schematem „czym przyjeżdżasz, 
tym wracasz”. Należało to dokładniej wyjaśnić. W końcu, po blisko 
godzinnej kontroli wszyscy pasażerowie wrócili do autobusu i po 1:00 
ruszyliśmy do Krakowa. Całe szczęście, że nie było kontroli bagażu. 
Wtedy pewnie stracilibyśmy kolejną godzinę wśród smrodu z brudnej 
toalety. W trakcie opisywanej kontroli pod budynek podjechał autokar z 
polskimi turystami. W ich wypadku postąpiono zgodnie ze wcześniejszym 
schematem – zostali w pojeździe, a po około 20 minutach oddano im 
paszporty i odjechali. Stąd wniosek, że tę granicę należy przekraczać 
tylko razem z Polakami – jeżeli chce się ją szybko pokonać. W przeciwnym
 razie utkniemy na dłużej. Tylko jak to przewidzieć? Bilety kupiłem 
przecież u polskiego przewoźnika.
EOS 233
 z East West Eurolines na Dworcu Stryjskim we Lwowie. Przed 
podstawieniem się na kurs Lwów - Kraków o godzie 22:00. 3.05.2013. 
Zdjęcie gorszej jakości - mocny zoom przy fatalnym oświetleniu.
Na krakowski Regionalny Dworzec 
Autobusowy dotarliśmy około godziny 5:00 (planowo o 6:00 – taką godzinę 
podaje na swojej stronie Wencel-Tourist, lub nawet o 7:00 – taka godzina
 widniała na bilecie), nie zatrzymując się w Tarnowie. Na przybyszy z 
Ukrainy (i innych podróżnych) czekała na nim nieprzyjemna niespodzianka 
(po śmierdzącej kontroli granicznej w Korczowej to już druga). Dworzec 
był zamknięty, więc nadzieja na skorzystanie z toalety lub schowanie się
 przed porannym chłodem szybko prysnęła (otwarcie dopiero o 6:00). 
Naszym celem był przystanek tramwajowy położony w tunelu. Z górnej płyty
 RDA zjechaliśmy na dół windą i … nie mogliśmy się z niej wydostać, bo 
wejście na dolną płytę było zamknięte (cała dolna płyta była zamknięta).
 Szkoda, że przy windzie na górze nie było żadnej informacji. Wróciliśmy
 więc i z ciężkimi bagażami zmagaliśmy się ze schodami (żadne ruchome 
nie działały), w końcu docierając na przystanek MPK.






