Huta im. Lenina, potem Sendzimira, a
teraz ArcelorMittal Poland Oddział w Krakowie. Miejsce niezwykłe –
przynajmniej dla osoby takiej jak ja, czyli często przejeżdżającej obok
murów tego zakładu, ale nigdy nie będącej za nimi. Ogromny, przemysłowy
teren, a na nim między innymi koksownia, walcownie, wielkie piece i
wiele innych industrialnych atrakcji. Całość opleciona gęstą siecią
wewnętrznych połączeń kolejowych i drogowych. Takie miasto w mieście,
które ma nawet swoją komunikację autobusową. Niestety całość niedostępna
dla zwykłego obywatela, a szkoda, bo zawsze chciałem zwiedzić kombinat –
tak nazywany jest krakowski teren ArcelorMittal Poland.
Dlatego wielką niespodziankę zrobiła mi
„Gazeta Wyborcza”, a dokładnie jej krakowskie wydanie. Znalazł się w nim
dodatek o nazwie „Spacerownik”. Na jego łamach znajdziemy ciekawe
informacje o miejscach wartych zobaczenia. W marcu opisy zostały
połączone z praktyką – zorganizowano ogólnodostępne i bezpłatne
wycieczki. W tygodniowych odstępach można było zwiedzać oczyszczalnię
ścieków, port lotniczy i kombinat. Tej drugiej pozycji bardzo żałowałem
(zwłaszcza po lekturze jednej ze stron transportowych, której autor
zamieścił ciekawą relację: samoloty, lotniskowe wozy straży pożarnej i
autobusy, w tym ex MPK Kraków Jelcz M121MB – do strażackich ćwiczeń),
ale niestety nie mogłem skorzystać. Za wszelką cenę postanowiłem jednak
zwiedzić kombinat. Miejsc było tylko 75, ale udało się. Na sobotę 31
marca 2012 zostałem zaproszony do udziału w zwiedzaniu ArcelorMittal
Poland Oddział w Krakowie. Mało brakowało, a smutne zdarzenie losowe
pokrzyżowałoby moje plany (jeszcze w piątek wieczorem byłem gdzieś za
Legnicą). Na szczęście zdążyłem i o 11:30 stawiłem się pod centrum
administracyjnym przy ul. Ujastek, czyli przy pętli MPK o nazwie
Kombinat. Pół godziny wcześniej zwiedzanie rozpoczęła już pierwsza
grupa. Pogoda nie rozpieszczała – zimno, deszcz, silny wiatr, ale było
warto, choć niestety wyjątkowo zawiodłem się fotograficzną stroną –
Sylwia Winiarek (rzecznik prasowy ArcelorMittal Poland) zabroniła
robienia jakichkolwiek zdjęć na terenie kombinatu. Wyjątkiem był
biurowiec. Nie byłem z tego faktu zbyt zadowolony. Miałem wielkie
fotograficzne plany związane z kombinatem i jego układem transportowym, a
tu nic z tego. Pozostało mi więc dokładne oglądanie wszystkiego i
późniejsze przelanie co ciekawszych informacji do bloga. Niekiedy
strasznie kusiło mnie, aby choć na chwilę wyjąć aparat, zwłaszcza, że
różne pojazdy pozowały na tle niesamowitych obiektów. Niestety zakaz to
zakaz, więc na kuszeniu się zakończyło.
Solbus C10,5 z PTS Kraków.
Po obejrzeniu filmu instruktażowego BHP i zwiedzeniu budynku
administracyjnego (rewelacyjna klatka schodowa – nasz przewodnik
stwierdził, że najpiękniejsza w Krakowie) zaczęła się najciekawsza
część, czyli zwiedzanie części przemysłowej. Dla naszej około 40
osobowej grupy podstawiono autobus z firmy PTS – przewoźnik wyodrębniony
ze struktur huty. Wspomniałem już o nim przy wpisie dotyczącym polewaczek i
na pewno o tej firmie będzie jeszcze mowa, chociażby dlatego, że to ona
obsługuje przewozy autobusowe na terenie kombinatu. Tabor ma bardzo
zróżnicowany, ale o tym już innym razem. Podstawiony pojazd to Solbus
C10,5. Identycznym autobusem jeździła pierwsza grupa – kilka razy
mijaliśmy się. Na siedzeniach już leżał przygotowany dodatkowy
ekwipunek, czyli ochronne fartuchy, okulary, zatyczki do uszu i kaski.
Te ostatnie wielu osobom przydały się szczególnie w Solbusie (także
mnie), w trakcie zbyt bliskiego kontaktu z półką na bagaż podręczny.
Główna brama kombinatu. Niestety za nią już nie mogłem robić zdjęć.
Po krótkim postoju na bramie głównej wjechaliśmy na teren kombinatu. Mój
wzrok od razu przyciągnął widoczny z ogólnodostępnego terenu dworzec
autobusowy. Dokładnie dwa perony, a na nich po kilka przystanków z
ładnymi, oszklonymi wiatami. Nikt tam nie czekał, nie było też żadnego
pojazdu. To ze względu na porę – kursy autobusów są ściśle związane ze
zmianami brygad pracowniczych. Dalsza trasa to jazda wzdłuż
niekończących się rurociągów, ciągłe przejazdy przez wszechobecne i w
większości czynne torowiska kolejowe, liczne skrzyżowania, a w tle
zabudowa przemysłowa. To wszystko z oficjalną prędkością 40 km/h – taka
jest nakazana na terenie całego kombinatu. Na obszarze zakładu
obowiązują przepisy o ruchu drogowym, o czym przypomina np. stojąca przy
głównej bramie tablica. Znajdziemy na niej także informację o
bezwzględnym pierwszeństwie pojazdów szynowych. Treść raczej oczywista,
ale w kombinacie warta szczególnego przypomnienia, bo wypadki
transportowe są drugim największym zagrożeniem na terenie firmy
(pierwsze zagrożenie to poparzenia, co wynika z charakteru działalności
ArcelorMittal). Mimo takiej ilości przejazdów kolejowych żadnego
jadącego pociągu nie widziałem, nie było także lokomotyw. Na jednym z
przejazdów działała sygnalizacja informująca o nadjeżdżającym pociągu,
ale kierowca naszego Solbusa po krótkim postoju ruszył, ignorując zakaz
jazdy. Od razu wjechaliśmy za jakiś budynek, więc nie zobaczyłem, co
nadjeżdżało. Na terenie kombinatu nie brakowało natomiast różnych
wagonów. Widziałem np. cysterny, w tym zielone czeskich kolei ĆD. Były
też węglarki PKP Cargo oraz dość sporo różnorakich wagonów należących do
kombinatu, np. węglarki o niskich burtach, czy platformy.
Takie zielone cysterny czeskich kolei ĆD stały na terenie kombinatu. Seria Zaes. Zdjęcie przykładowe - stacja Krnov.
Transport kolejowy na terenie kombinatu obecnie obsługuje firma Kolprem,
która przejęła należące do huty czechosłowackie ciężkie lokomotywy
spalinowe S-200. To właśnie one krążą po terenie zakładu. Mimo, że
pracują głównie na terenie zamkniętym, można je fotografować. Oczywiście
w innych miejscach. Prowadzą pociągi towarowe do (z) pozostałych
oddziałów ArcelorMittal, czyli opuszczają Kraków kierując się w stronę
Krzeszowic i dalej na Śląsk. Lokomotywy kursujące po terenie zamkniętym
też da się złapać, ale trzeba mieć szczęście lub dużo czasu na czekanie.
Idealnym miejscem jest okolica krakowskiej pętli autobusowo-tramwajowej
Pleszów, a dokładnie wiadukt, jaki tworzy prowadząca do cementowni
ulica Cementowa. Tak prezentuje się widoczny z niego układ torowy:
Tory kolejowe na terenie krakowskiego
kombinatu. Widok z wiaduktu, jaki tworzy ul. Cementowa. Pierwsze zdjęcie
to kierunek na składnicę złomu, drugie w stronę ul. Ujastek.
Przykładowa lokomotywa serii S-200, tu
S-263 z Nadwiślańskiego Zakładu Transportu Kolejowego w trakcie
przejazdu przez stację Oświęcim.
W pobliżu znajduje się kolejny wiadukt - kolejowy nad ul. Igołomską.
Przejeżdżają po nim S-200 z bardzo ciekawymi wagonami - kadziami do
przewozu gorących odpadów z huty. Trochę dalej odbywa się rozładunek, a
sam materiał jest bardzo poszukiwany do budowy dróg. Przewożony jest on
wielkimi białoruskimi wywrotkami marki Biełaz. O tym jednak w
późniejszym czasie. Poniżej niezbyt udane zdjęcie lokomotywy S-207 z
Kolpremu nad ul. Igołomską.
Dowodem na to, jak bardzo rozbudowana jest sieć kolejowa na terenie
krakowskiego kombinatu są Mapy Google. Oto rzut ekranu pokazującego
rejon ulic Cementowej i Igołomskiej:
Źródło: www.maps.google.pl
Całkiem niedawno, a może nadal odstawione z ruchu lokomotywy S200 stały w
rejonie Kopca Wandy. Wchodząc na kopiec można było zobaczyć ich spore
fragmenty. Niestety płot uniemożliwiał fotografowanie.
Władze ArcelorMittal Poland Oddział w
Krakowie zabroniły uczestnikom wycieczki robienia zdjęć na terenie
kombinatu. Jest to dla mnie całkowicie niezrozumiałe, bo cały ten
teren dokładnie sfotografowano z kosmosu. Doskonałym źródłem wiedzy o
kombinacie są Mapy Google, które bardzo dokładnie pokazują jego każdy
fragment. Na zdjęciu powyżej odstawione lokomotywy S-200. Natomiast
poniżej wagony kadzie. Źródło: www.maps.google.pl
Chwilowo tyle w temacie kolejowym. Wracam do opisu wycieczki. Jej
pierwszym punktem była koksownia. Miejsce niezwykłe. Przyznam, że
zupełnie inaczej wyobrażałem sobie koksownię. Wielki i długi budynek, a
równolegle do niego tor, na którym stały dwa niezwykłe pojazdy. Wysokie
jak budynek, dość krótkie, ale szerokie. Jeden z nich co jakiś czas
przemieszczał się, czemu towarzyszył głośny dźwięk pracy jego
elektrycznych silników. Co to było? Nie wiem, ale wrażenie robiło. Na
pewno był to element baterii koksowniczej, w którym jak przypuszczam
następowało gaszenie koksu. Solbus tak pięknie pozował na tle tych
dziwnych pojazdów szynowych no ale niestety – aparat musiał pozostać w
plecaku. Po obejrzeniu nowej instalacji oczyszczania gazu koksowniczego
rozpoczęła się następna przejażdżka, której celem był wielki piec.
Pierwotnie funkcjonowało ich aż pięć, a obecnie są tylko dwa, w tym
jeden czynny, a drugi rezerwowy, który ze względu na światową sytuację
gospodarczą raczej nie zostanie uruchomiony. Wielki piec oglądaliśmy
tylko z pokładu autobusu – nie było zgody na zwiedzanie (to dopiero
byłoby ekstremalne przeżycie) i padał deszcz. Kolejny punkt programu to
stalownia – znów postój przy budynku. Zatrzymaliśmy się na przystanku –
pętli autobusowej Stalownia, na którą po chwili wjechał biały Jelcz
T120/3. Nie był w żaden sposób oznakowany – chodzi o numer linii. Chwilę
postał i odjechał. Na pokładzie zero pasażerów. Potem pojazd ten
minęliśmy jeszcze z dwa razy, czyli faktycznie obsługiwał jakąś linię.
Gdzieś tam jechała też żółta Scania CN113CLL i przemknął Jelcz 120M. Te
już miały pasażerów, a przy okazji były najlepszym taborem do obsługi
tego typu tras. Turystyczny Jelcz to zdecydowanie zły pomysł.
Najprawdopodobniej o tym Jelczu T120/3 pisałem powyżej.
Wycieczka, w trakcie której nie można robić zdjęć, a większość atrakcji
ogląda się z pokładu autobusu staje się nudna. Wszystko już trochę
trwało, więc miałem dość. Bez entuzjazmu przyjąłem informację o naszym
następnym celu, czyli o walcowni gorącej. Później okazało się, że był to
najciekawszy punkt programu. Weszliśmy zatem do hali, której zwiedzenie
przydałoby się wszystkim twórcom filmów o wulkanach. O tym jednak
dalej. Nasz przewodnik stwierdził, że walcownia ta jest
najnowocześniejsza (i tu niestety nie pamiętam, czy chodziło o Polskę,
czy może całą Europę). Wykonała ją firma Siemens, o czym świadczyły
dobrze widoczne, duże loga znanego koncernu. Przeszliśmy przez całą
halę, która zaczyna się bardzo transportowo – wchodzi do niej tor
kolejowy (wjazd do hali zamykany opuszczaną bramą). Bardzo krótki,
zakończony kozłem oporowym. Stały na nim dwa wagony (więcej nie zmieści
się) – własność huty. Węglarka z małymi burtami (a w niej jakieś kawałki
stali) i platforma wypełniona slabami, czyli półwyrobami stalowymi o
przekroju prostokątnym stosowanymi do produkcji wyrobów płaskich. Dalej
znajduje się piec i idący przez całą halę transporter, którym
przemieszczają się rozgrzane do czerwoności bloki stali. Zobaczenie
pracy walcowni jest niesamowitym przeżyciem. Piec otwiera się i czerwony
metal trafia na transporter. Poniżej znaleziony w Internecie filmik
pokazujący ten proces.
Film nie oddaje jednak niesamowitych wrażeń termicznych. Kiedy stałem i
patrzyłem się na jeszcze mocno oddalony slab (od samego transportera
byłem także w dość sporej odległości), nagle poczułem gorąco.
Temperatura rosła i osiągnęła apogeum kiedy slab mijał mnie. W trakcie
walcowania slab wydłużał się (może w tej postaci nie można już go
nazywać slabem) i po chwili wracał pod walec, czyli przejeżdżał obok
mnie kilka razy. Im był dłuższy, tym dłużej przemieszczał się, a
temperatura stawała się dość trudna do zniesienia. Wtedy od razu
przypomniałem sobie film „Wulkan” z 1997 roku. Jego akcja toczy się w
Los Angeles i jest ściśle związana z płynącą lawą, która pojawia się w
wielu scenach. W ich trakcie np. przechodzą obok niej niczym
niezabezpieczeni ludzie. Ja byłem od rozgrzanej do czerwoności stali w
dość sporej odległości, a jednak wyjątkowo mocno odczułem jej bardzo
wysoką temperaturę. Tym czasem lawa jest gorętsza, a bohaterowie filmu
wręcz beztrosko biegali wokół niej. Z perspektywy walcowni najbardziej
idiotyczną jest scena filmu, która rozgrywa się w metrze. W podziemnym
tunelu płynna skała powoli zatapia pociąg, a ludzie są tuż obok.
Temperatura lawy dochodzi do poziomu 1350 – 1400 stopni C. Biorąc pod
uwagę budowę tunelu metra – ekstremalna i zabójcza dla człowieka
temperatura zaczynała się już na wiele metrów przed samą lawą. To jednak
nie przeszkadzało niezniszczalnym bohaterom filmu. Jego twórcy
obowiązkowo powinni więc zwiedzić jakąkolwiek walcownię gorącą, choć
pewnie niczego by to nie zmieniło, bo przecież film ma zarabiać, a nie
być zgodnym z rzeczywistością. Na tym koniec holywoodzkich dygresji.
Wracam do Krakowa. W hali walcowni dostrzegłem coś, co by doskonale
pasowało do działu „Ciężarówki”. W małej komorze stała należąca do firmy
PTS wywrotka Jelcz 640 lub 642. Przypuszczalnie wsypywano do niej
stalowe odpady. Strasznie żałuję, że nie mogłem zrobić jej zdjęcia.
Przykładowy Jelcz 642 wywrotka. Ten z firmy PTS miał biało-niebieską kabinę.
Na końcu budynku znów był akcent kolejowy – na platformy ładowano
zrolowaną blachę, czyli efekt walcowania rozgrzanego do czerwoności
slabu. Tak zakończyła się wycieczka po walcowni gorącej. Solbus
przewiózł nas jeszcze obok hali ocynkowni, w której odbywa się słynny
festiwal Sacrum Profanum. To był już ostatni punkt programu. Opuściliśmy
teren zamknięty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz